Stabilna, a jednak tak bardzo uwikłana.
Na zewnątrz silna, a w środku tak mocno zgnieciona, zgarbiona.
Pochylona, niejednokrotnie z głową w dół, świadoma dramatu, jaki rozgrywa się ze mną w roli głównej.
Poranek o 4:30, szybka toaleta, potem mój jogging, nierzadko na wschód słońca.
W tym ruchu – przemyślenia, które przelatują przez moją głowę szybciej niż mijane krajobrazy.
Wyrzuty sumienia, pochwały, plany, tęsknoty, obowiązki, wzruszenia, pragnienia, czasem radość – ale i analiza: czemu tak biegnę…?
Uciekam?
Coś gonię?
Niewiele odpowiedzi znajdowałam w tym porannym rozruchu ciała.
Miałam jednak satysfakcję, że przewietrzyłam się i nie szukałam wymówki, że lepiej byłoby pospać dłużej.
Jestem z siebie dumna…
– rano obowiązkowa.
Niestety…
– wieczorem znów sponiewierana.
Wracam do domu po pracy i myślę o jednym…
– Napiję się znów.
– Tak, będę gotować obiad i sączyć gustownie winko – to takie rozluźniające…
Przecież fajnie się gotuje przy lampce czerwonego.
19:00… Ups, widzę dno butelki.
I tak codziennie…
– jogging, śniadanie, praca, obiad i flaszka.
Doszłam już do perfekcji w chowaniu butelek w szafie ze swoimi ubraniami.
Tam miałam własne królestwo garderobiano-szklane.
Oh… Jak to było wszystko perfekcyjnie ogarnięte.
To żałosne upokarzanie i oszukiwanie się trwało kilka lat.

Nie straciłam przyjaciół, męża, dzieci, rodziny, pracy, ani prawa jazdy.
Jakoś się mi udało.
Straciłam za to godność, patrząc w lustro.
Najbardziej obawiałam się wstydu przed mężem.
Tego, że mój dramat obejrzy niespodziewany widz.
Premiery nie przewidywałam.
Tyle razy czułam gotowość…
– dziś z Nim porozmawiam, opowiem, jak wewnętrznie cierpię.
Niestety, nie miałam odwagi.
Nie umiałam.
Tkwiłam w tym sama, ze smutkiem, ale i z nadzieją, że kiedyś to pokonam.
Mam cudownego męża, jest moją ostoją.
Wzbogaca moje życie na wielu płaszczyznach.
To On zapoznał mnie z psylocybiną, gdy szukał sam odpowiedzi na pewne pytania.
Zaczęliśmy podróżować ze „Złotymi nauczycielami”.
To nie były duże dawki – około 2g.
Zawsze razem, w poczuciu wspólnoty ciał i dusz.
Nasze podróże przypominały mi za każdym razem o wyjątkowości naszej relacji.
Nie wiem, skąd miałam zaufanie do tej medycyny, ale intuicyjnie czułam, że Ona mnie woła i ma dla mnie jeszcze jedną ważną informację.
Z czasem zaczęłam dostrzegać znaki, które Świat dla mnie zostawiał.
Były subtelne, ale bardzo wymowne… Serca… piękne, wyraźne.
Dostrzegałam je wszędzie:
w lesie,
na niebie,
w podróży,
w domu.
Pojawiały się tak często, że zrozumiałam, iż nie są przypadkowe.
Zauważenie ich wymagało jednak uwagi.

Umiejętność wsłuchiwania się w swoją Duszę jest najpiękniejszym darem, jaki dostałam od Grzybów.
To właśnie psylocybina uwolniła mnie od alkoholu, poddając rozwadze moje postępowanie.
Unaoczniła to, że alkohol jest cichym zabójcą – wpierw naszej Duszy, na końcu ciała.
Powolne zbliżanie się do momentu, gdy moje życie przestanie mieć jakikolwiek sens, było nieuniknione.
Zrozumiałam, że żyjąc tak, wraz z upływem czasu stracę poczucie połączenia ze wszystkim – oprócz alkoholu.
Dzięki psylocybinie zaprzyjaźniłam się sama ze sobą, ze swoim wnętrzem.
Odkryłam w sobie wielką moc i siłę.
Zapragnęłam stanąć na nogi z głową wzniesioną do góry.
Poczułam potrzebę otwarcia się na innych i mówienia o tej cudnej Medycynie, która daje siłę i uwalnia nasze potencjały.
Dusza przemówiła bez słów i rozważyła bez myśli.
Dostałam dostęp do pola informacji, które dały mi odpowiedzi na wiele pytań.
A im bardziej tych odpowiedzi szukałam, tym uważniej Dusza je podszeptywała.
Więc gdy już je ujrzałam –
zrozumiałam, że to tę drogę mam podążać, drogą Serca.
Tam znajdę harmonię i ukojenie.
Nie zignorowałam ich – odzyskałam wewnętrzny spokój.
Każdy posiada drogocenny Skarb… ten malutki kluczyk, który w odpowiednim momencie dopasuje do zamka i otworzy nim drzwi do swojego Serca.
Tam nie ma ogrodzeń, wytyczonych poletek z napisem „zakaz wstępu”.
Każdy może tam przyjść i zostać – nawet na zawsze.
Tam kwiaty rosną kolorowe, dzikie, swobodne, różnokształtne.
Wzrastają z wolnością, w poczuciu swojej wyjątkowości, a esencji do życia dodaje im pokora.
Wraz z rzuceniem nałogu przestałam biegać.
Już niczego nie gonię, przed niczym nie uciekam.
To przyszło tak NieSamoWicie łatwo…
Odnalazłam swoją drogę.
Drogę w prawdzie, w autentyczności, pokorze i w świadomości, że życie w miłości do siebie i innych to najpiękniejszy Skarb.
Z wdzięcznością
Małgosia
gojaharmonia1@gmail.com